Jak wygląda dzień z życia imigranta w „nowej dżungli”?
Na północnym wybrzeżu Francji, w obozie uchodźców nazywanym „nową dżunglą” przebywa około 3 tys. osób.
Na północnym wybrzeżu Francji, w obozie uchodźców nazywanym „nową dżunglą” przebywa około 3 tys. osób, które każdego dnia mają nadzieję na to, że po zmroku uda im się przedostać do Wielkiej Brytanii i tam rozpocząć nowe, lepsze życie. Udaje się to tylko nielicznym. Zdecydowana większość każdego kolejnego dnia mierzy się z nędzą, chorobami i wszechobecną groźbą przemocy.
Tysiące osób, które na Morzu Śródziemnym straciły życie podczas próby dotarcia do Europy na przeładowanych łodziach, sprawiły, że temat imigrantów jest jednym z priorytetów Unii Europejskiej. Jednakże, 28 państw członkowskich, nadal nie wypracowało wspólnego stanowiska w tej sprawie.
Dziennikarze agencji Reuters na własne oczy zobaczyli jak wygląda codzienne życie ludzi koczujących w obozowisku.
Jak każda społeczność, „dżungla” ma swoich przewodników, jak młodego nigeryjskiego poliglotę, który z gałęzi drzew zbudował szkołę, a także odrębne dzielnice, które dzielą mieszkańców ze względu na kraj pochodzenia lub wyznawaną religię. Wśród ludzi krążą także plotki i historie, jak ta, która głosi, że niektórzy imigranci, handlując w obozowisku, zarobili tak dużo pieniędzy, że dorobili się własnych mieszkań w centrum Calais.
Kiedy pojawiają się pierwsze promienie słońca, rzędy przygnębionych ludzi wzdłuż drogi zmierzają z powrotem do obozu. Jedni na piechotę, inni na chwiejących się rowerach, znalezionych na wysypiskach śmieci. To osoby, którym nie udało się uciec tej nocy. Nowa taktyka imigrantów, polega na tym, że setki osób na raz próbują pokonać ogrodzenie zabezpieczające tunel. W zeszłym tygodniu padł nowy rekord - dokonano 3,5 tys. prób wtargnięcia w ciągu dwóch kolejnych dni. Wiele osób podejmuje próbę wielokrotnie tej samej nocy. Niektórzy wracają do obozu tylko po to, żeby po kilku godzinach spróbować jeszcze raz. Inni będą odpoczywać, aż do kolejnego zmroku.
Z rana w obozie pojawia się około 50-letnie małżeństwo. On – Francuz i żona Brytyjka, razem żyją we Francji od 25 lat. Rozdają imigrantom jogurty. Mówią, że zbierają jedzenie z hipermarketów, które przekazują nadwyżki lub uszkodzone produkty. Pojawiają się w obozie pięć razy w tygodniu. Ludzie się im nie zwierzają, ale sami widzą, jak mocno zdesperowani są imigranci. Mają złamania i rany na całym ciele, po tym, jak próbowali pokonać ogrodzenie.
Późnym rankiem obóz zaczyna tętnić życiem. Ludzie wychodzą z prowizorycznych namiotów, aby umyć się w plastikowych zbiornikach. Woda pochodzi z jednej rury, z której nieustannie ktoś korzysta. Z powodu rosnącej ilości odpadów i niewystarczającej liczby przenośnych toalet, w obozie stale unosi się nieprzyjemny zapach. Niewłaściwa higiena tylko pogłębia zły stan zdrowia mieszkańców obozu. Do ran, doznanych podczas prób przedostania się przez ogrodzenie zakończone drutem kolczastym, wdają się zakażenia. Wiele osób ma świerzb oraz cierpi na dolegliwości jelitowe związane ze złym sposobem odżywiania. Niektórzy skarżą się też na problemy z oddychaniem z powodu piasku unoszącego się w powietrzu, który stale przenosi wiatr od morza.
O godzinie 12 niektóre z namiotów, które do tej pory były szczelnie zamknięte, zostają otwarte i zaczynają funkcjonować jako obozowe sklepy, gdzie można kupić karty do telefonów, mydło, maszynki do golenia i wodę.
Po południu wielu muzułmanów z obozu zbiera się w dużym namiocie z arabskimi znakami namalowanymi białą farbą – to meczet. Podobny, prowizoryczny kościół, z obrazami Jezusa, świecami i afrykańskimi bębenkami djembe, powstał dla chrześcijan w afrykańskim sektorze obozu. Rolę księdza pełni 29-letni Etiopczyk, który studiował teologię. Zapewnia, że kościół jest pełen, bo przychodzi do niego 150-200 osób.
Dalej znajduje się szkoła. Niski sufit, kilka stolików, przy których może usiąść około 20 uczniów, a także, tradycyjnie, tablica i plakaty ścienne z podstawowymi czasownikami w języku francuskim: być, mieć, jeść, pić. Szkoła to pomysł 20-letniego Nigeryjczyka Zimako Jonesa, który uciekł ze swojej ojczyzny z powodu – jak zwięźle stwierdza – problemów politycznych. Szkołę zbudował z gałęzi i płyt, które przywiózł do obozu w sklepowych wózkach. Na zewnątrz wisi lista z nazwiskami lokalnych wolontariuszy. Większość imigrantów chce przedostać się na Wyspy Brytyjskie, jednakże ci, którzy przychodzą do szkoły, chcą ubiegać się o azyl polityczny we Francji, dlatego nauka języka i kontakt z lokalną społecznością jest dla nich ważny.
O godzinie 17.00 każdy z imigrantów otrzymuje posiłek, który gwarantują lokalne władze. Chwilę wcześniej przyjeżdżają mężczyźni ubrani w stroje ochronne i kaski. Wysokociśnieniowymi pistoletami wodnymi myją toalety. Przychodzą codziennie na wniosek lokalnej organizacji pozarządowej.
Gdy zachodzi słońce, w obozie jest czas na coś, co można nazwać rozrywką. Grupka osób gra w piłkę nożną, postawiona tabliczka reklamuje "krykiet, piłka nożna, siatkówka i Buzkaszi na rowerach" – ten ostatni to afgański sport, w którym gracze na koniach próbują przeciągnąć do bramki cielęcą tuszę.
Późnym wieczorem, z dużego niebieskiego namiotu słychać głośną etiopską muzykę. To namiot „disco”. Po chwili słychać też „Billie Jean” Michaela Jacksona. Jednakże atmosfera nie jest beztroska. Każdego wieczora jacyś mężczyźni piją alkohol i wdają się w bójki, niektórzy zaczepiają także kobiety - opowiada 27-letni Abae, który uciekł z Erytrei 10 lat temu i został na kilka lat w Grecji posługując się fałszywym dowodem osobistym.
Kiedy nastaje noc, grupy ludzi udają się w kierunku wejścia do tunelu, mając nadzieję, że tym razem, nie wrócą już do „dżungli”. Po drodze mijają plakat,na którym widnieje napis: „Musimy nauczyć się żyć razem, jak bracia - w przeciwnym razie - wszyscy umrzemy, jak idioci".
[Z mediów]